HISTORIA WROCŁAWIA W KILKU UJĘCIACH
Warsztaty fotograficzne "Historia Wrocławia w kilku ujęciach"
Stowarzyszenie "Voice of Art", w październiku i listopadzie tego roku, dzięki środkom finansowym z programu "Mikrogranty NGO", zorganizowało warsztaty fotograficzne "Historyczny Wrocław w kilku ujęciach". Uczestnicy warsztatów oprócz cennej wiedzy fotograficznej, od prowadzącego Sławka Przerwy, otrzymali dużą dawkę wiedzy o Wrocławiu. Historie, które usłyszeli przygotowane zostały specjalnie dla nich, przez przewodnik miejską Beatę Maciejewską.
Warsztaty odbywały się przez cztery dni, a każdego dnia grupy uczestników przemierzali inną trasą, odwiedzali inne ważne dla Wrocławia miejsca. Ta galeria ukazuje nie tylko wyniki pracy uczestników warsztatów, ale także przybliża historie miejsc, które odwiedzili.
Tekst: Beata Maciejewska
Handlowy szlak Wrocławia - 24 października 2020
Plac Nowy Targ
Naszą wędrówkę szlakiem wrocławskich interesów zaczynamy na Nowym Targu (przed wojną Neumarkt).
To najmłodszy z trzech wrocławskich rynków, ale drugi pod względem wielkości plac handlowy – ma 1,35 hektara. Historycy wiążą wytyczenie Nowego Targu z trzecią lokacją miasta, w 1261 roku, i wszystko wskazuje na to, że mają rację – specjaliści, którzy zbadali odkryty przez archeologów rynsztok biegnący wzdłuż ulicy łączącej Piaskową i Jodłową, stwierdzili, że został wykonany z dębu ściętego w 1258 roku.
Dziś Nowy Targ jest pusty i sterylnie czysty, ale siedem wieków temu było tu tłoczno, głośno i brudno. Handlowano mlekiem, zbożem, owocami, warzywami, drobiem i dziczyzną. Huk młotów z kuźni zlewał się z krzykami mleczarek, a w powietrzu unosił się smród mierzwy i świń, które od rana do wieczora swobodnie buszowały w odpadkach.
Nowy Targ stał handlem przez ponad 600 lat. Jeszcze w XIX wieku na placu znajdowały się kramy handlarzy drewnem, sprzedawali tu swe wyroby krupnicy i bednarze. Na placu odbywał się także Tippelmarkt – targ ceramiki, głównie bolesławieckiej. Po południowej stronie placu ulokowały się handlarki słodyczy z Czech, śpiące w wozach i sprzedające powidła.
Powoli jednak stolarze, garncarze, bednarze i producenci desek przenosili się na Ritterplatz (dziś plac Nankiera) i w połowie XIX wieku o Nowym Targu pisze się już, że jest „czysty”. Ponownie wybrukowany, z dodającą mu uroku fontanną Neptuna prezentował się nieźle, ale i tak ustępował Solnemu, nie mówiąc o Rynku.
W 1904 roku z rynku staromiejskiego na Nowy Targ został przeniesiony organizowany od XVI wieku Christkindelmarkt – jarmark bożonarodzeniowy, wzorowany na norymberskim - ale po wybudowaniu Hali Targowej, ostatnie budy znikły z placu.
Dziś Nowy Targ nie wygląda na stary plac. Został bardzo zniszczony w czasie oblężenia Festung Breslau. Największe szkody przyniosło bombardowanie bombami fosforowymi 1 kwietnia 1945 roku. Nie wyglądał wprawdzie gorzej niż plac Solny czy Rynek, ale miał pecha: zaczęto go porządkować dopiero na przełomie lat 50. i 60., kiedy nastąpił odwrót od rekonstrukcji historycznej zabytkowych centrów. Na ich miejscu wznoszono współczesne budynki o zupełnie odmiennym charakterze.
W ten sposób Nowy Targ przekształcono w osiedle mieszkaniowe, które zaprojektowali Anna i Jerzy Tarnawscy, Ryszard Natusiewicz i Włodzimierz Bronic-Czerechowski.
Ze starej zabudowy pozostał tylko fragment narożnej XIX-wiecznej kamienicy Pod Okiem Opatrzności przy ulicy Jodłowej 1 i stuletni neobarokowy gmach dawnego Nadprezydium Prowincji Śląskiej (dziś urząd miejski).
![]() |
Fot. Kamil Tulejbicz |
![]() |
fot. Kalina Zamojska |
Rywalizacja starego i nowego nie jest sprawiedliwa, kamienica mimo wsparcia Opatrzności nie przyciąga wzroku przechodniów, a Urzędowi Miejskiemu nie pomaga nimb władzy. Tu rządzą lata 60.
A w latach 60. Nowy Targ był architektonicznym eksperymentem na skalę europejską i wizytówką Wrocławia. Wcześniej budowało się powtarzalne budynki, które miały z góry zaplanowany układ mieszkań.
Wrocławscy architekci zaprojektowali trzy elementy konstrukcyjne domów, pozwalające elastycznie dopasowywać zabudowę do istniejącego układu ulic, a także kształtować różne elewacje. Można było także dowolnie zmieniać układ niewielkich mieszkań.
W latach 1959-1960 taki eksperymentalny budynek stanął przy ulicy Szewskiej 29-31. Zaprojektowano w nim między innymi dwupoziomowe mieszkania połączone z pracowniami na poddaszu dla plastyków czy architektów.
Potencjalni lokatorzy mogli zgłaszać swoje oczekiwania, ale ta demokracja rodziła spore problemy, o czym wspominał profesor Włodzimierz Bronic-Czerechowski. I tak jednego dnia przychodziło małżeństwo – ona chciała dużą kuchnię, mniejszy pokój, drugiego dnia zjawiał się tylko on, żądając zmniejszenia kuchni („bo baba nie będzie rządzić”), trzeciego dnia też przychodził on i przez szparę w drzwiach prosił, żeby było jak na początku („bo z tymi babami nie można wytrzymać”).
Jednak władze postawiły tamę rozpasanej wolności, pod hasłem „przede wszystkim oszczędność”.
O dwupoziomowych mieszkaniach na Nowym Targu nie było mowy, bo architekci nie dostali zgody na wysokie dachy. Decyzje podejmował Komitet do spraw Urbanistyki i Architektury w Warszawie i z każdą sprawą trzeba się było meldować. Architekt Jerzy Tarnawski opowiadał, jak to zamarzył im się kolorowy Nowy Targ. Artysta plastyk Arkadiusz Włodarczyk zrobił projekt kolorystyczny elewacji, który architekt Wrocławia przedstawił w Warszawie – projekt został zaakceptowany pod warunkiem, że wszystko będzie szare.
Plac miał mieć charakter rekreacyjny, sklepy mogły być zaprojektowane tylko w zachodniej i wschodniej pierzei. Na dodatek były malutkie (30-50 metrów kwadratowych). Pawilon handlowy, który miał stanąć od wschodniej strony, nigdy nie został wybudowany. Podobnie jak fontanna (architekci chcieli wskrzesić Neptuna, zniszczonego w czasie wojennych bombardowań).
Pod częścią placu rozciąga się potężny schron przeciwlotniczy. Ma 712 metrów kwadratowych i może pomieścić 1000 osób. Wybudowano go na początku II wojny światowej według projektu Richarda Konwiarza (autora Stadionu Olimpijskiego).
O schronie krążą niezwykłe opowieści. Gauleiter Karl August Hanke miał tu urządzać orgie, ponoć w schronie ukryto skarby, mówiło się też, że jest połączony tunelem z placem Solnym. To część wielkiego wrocławskiego mitu o podziemnym mieście.
Schron został uwieczniony przez Marka Krajewskiego w „Festung Breslau”, z kryminalnej serii opowieści z Eberhardem Mockiem w roli głównej. Krajewski urządził w schronie Puff (czyli po prostu burdel) dla wyższych oficerów. Luksusowy. Obszerna sala otoczona wianuszkiem separatek, na podłogach puszyste dywany, ściany oklejone tapetą złotego koloru. Mnóstwo niskich sof. I oczywiście profesjonalny personel.
Nowy Targ został przebudowany w 2013 roku na podstawie koncepcji Romana Rutkowskiego. Zyskał parking podziemny, nową posadzkę, a także charakterystyczne ławki-trumny. Ma też stanąć fontanna. Władze miasta skłaniają się, żeby projektant wykorzystał motyw Neptuna, bo władca mórz i oceanów był ikoną Wrocławia, przypominał o przynależności Wrocławia do Hanzy i dalekomorskim handlu.
Targ na Nowym Targu
Dziś handel ma tu skromniejszą reprezentację, ale za wciąż nie ma się czego wstydzić. Wystarczy zajrzeć do Hali Targowej.
![]() |
Fot. Aleksandra Stankiewicz |
To dzieło Richarda Plüddemanna i Heinricha Küstera z 1908 roku, ale na jej ścianach zachowały się ślady znacznie wcześniejszej historii miasta. Stanęła na działce zajętej od 1523 r. przez Arsenał Piaskowy. I choć budowlę rozebrano w 1905 r., zachowano jednak kilka charakterystycznych detali. Śladem po arsenale są kartusze wmurowane w wieżę z datami 1519 (początek budowy) i 1523 oraz 16 granitowych kul armatnich na północnej elewacji hali.
To jedyny ślad po budowli wysadzonej w 1973 r., jeśli nie liczyć kilku piaskowcowych detali leżących w lapidarium koło Muzeum Architektury. Odrestaurowano tarcze z rzymskimi cyframi mają wygięcia po kulach, których z dołu nie widać, ale jeśli ktoś wejdzie na wieżę, zobaczy te wojenne rany.
Z zewnątrz hala wygląda jak średniowieczny zamek, choć płaskorzeźby, które ją zdobią, przypominają o funkcji handlowej - na krawędzi wieży zegarowej siedzi pod parasolem zziębnięta przekupka sprzedająca warzywa, a płaskorzeźba z datą otwarcia hali, wieńcząca portal główny, wygląda jak reklama asortymentu hali: drób, owoce i warzywa w secesyjnej ramie z pni i koron owocujących jabłoni.
Warto przyjrzeć się im z bliska, bo dopiero wtedy widać bogactwo szczegółów - na straganie przekupki leży kapusta, w koszach ziemniaki i marchew, a nad wejście głównym prezentują się dumnie gęś i kogut. Żywy drób sprzedawano pierwotnie na galeriach, tam też znajdowały się ubojnia i pomieszczenie do skubania.
Hala to dziś szacowny zabytek, ale w momencie otwarcia zachwycała pionierską konstrukcją i nowinkami technologicznymi, które wciąż rzucają się w oczy.
Na parterze i galeriach można było ustawić ponad 500 stoisk: mięsne urządzono na parterze. Wyglądały jak sklepy, zamknięte ze wszystkich stron, żeby jakieś zwierzaki nie poczęstowały się kotletem, z ladami pokrytymi marmurem.
Z II wojny światowej hala wyszła niemal bez strat. Stoiska, całe wyposażenie, windy, wózki - wszystko się zachowało (do dziś, w co trudno uwierzyć), więc zaraz zaczęto tu handlować.
Handel rozlał się też na zewnątrz, obejmując Nowy Targ i plac Nankiera, które zamieniły się zaraz po wojnie w wielki szaberplac. Najpopularniejsze były transakcje "towar za towar", przy czym największą wartość miał alkohol. Cenną walutą wymienialną były też kawa, herbata i cukier.
Dopiero w 1963 roku zlikwidowano ten "ropiejący wrzód na organizmie miasta", jak szaberplac nazywała prasa.
Hala oczywiście została i w latach PRL-u była przytuliskiem dla tak zwanych prywaciarzy. Można tu było kupić wszystko - to, czego przemysł odzieżowy nie był w stanie wyprodukować, i to, co w sklepach trafiało od razu pod ladę. Suknię ślubną i kurtkę skórzaną, sfilcowane "szetlandy" z paczek, kawę, enerdowskie czekolady i żywą gęś.
Dzisiaj jest tu największe w mieście całoroczne targowisko warzyw i owoców. Wyjątkowo barwne, bo widać tu zarówno ślady Breslau jak i peerelowskiego Wrocławia.
Apteczne interesy
Do Rynku wchodzimy uliczką Kurzy Targ. Jak sama nazwa wskazuje, handlowano kiedyś drobiem. Ale nie tylko. Sprzedawano również warzywa, owoce, dziczyznę, a nawet książki. Interesy robiono także na lekarstwach. Pod numerem 4 stoi wczesnorenesansowa (ale na fundamentach gotyckich) kamieniczka, będąca siedzibą Muzeum Farmacji, tak zwany Dom Śląskiego Aptekarza.
Kamieniczka jest prześliczna. Wszystkie stare detale – renesansowe stropy, piaskowcowe rynsztoki, gotyckie sklepienia – zostały starannie odrestaurowane, a poza tym ma historię, która rzuca na kolana. W jej murach nieprzerwanie przez prawie 700 lat działała apteka. Potomkowie jej ostatnich przedwojennych właścicieli, rodzina Hübnerów, prowadzą teraz aptekę w Berlinie.
Nie ma drugiego takiego miejsca w Polsce. Nazywano ją apteką Pod Podwójnym Złotym Orłem (od dwugłowego orła, którego rzeźbę umieszczono na frontonie domu), choć nosiła także miano apteki Targu Wiankowego.
Apteka została w 1951 roku upaństwowiona i przeniesiona na róg Kuźniczej i Rynku, a kamieniczka na 30 lat musiała zapomnieć o aptekarzach. Potem zaczął się jeden z najdłuższych remontów w dziejach Wrocławia, z przeznaczeniem na muzeum farmacji, na szczęście od 2011 roku możemy znów tu oglądać apteczne szafy, moździerze, wagi, kolby, prasy i wszystko, co potrzebne, żeby zapanować nad chorobą. A nawet zapewnić sobie bogatą nieśmiertelność, bo w podziemiach kamienicy urządzono średniowieczną pracownię alchemiczną.
Pyszne smakołyki produkowano kiedyś w aptekach. Na przykład marcepan jest wynalazkiem włoskiego aptekarza Marco. Ucierając w moździerzu migdały z cukrem, nadawał im konsystencję ciasta, formowanego m.in. w kształcie chlebków (łac. panis - chleb). Stąd też "Marci panis" stał się marcepanem. Dzięki olejkowi migdałowemu działał wykrztuśnie, a z dodatkiem pistacji, rodzynków, czy daktyli stał się zgubą łakomczuchów. Aptekarze mieli monopol na jego produkcję - w Polsce od 1564 roku tylko oni mogli go "smażyć" i sprzedawać.
Aptekarze specjalizowali się także w wypiekaniu "biszkoptów" (pszenne ciasto z dodatkiem kolendry), wyrobie "morselek" (nugatu) i konserwy różanej, a także pasty królewskiej. Popularnością wśród klientów aptek cieszyły się również pierniki, które pogryzano na miejscu, zapijając je winem.
Rynkowi bogacze
Najwięksi kupcy prowadzili interesy w Rynku. Od prawie ośmiuset lat jest żywym centrum miasta. Zajmuje aż 3,64 hektara, trudno w Europie zobaczyć taką monumentalną średniowieczną agorę. Nigdy nie zamienił się w skansen, choć kamienice mają bardzo stare metryki i wyglądają bajkowo. Tu się wszyscy spotykają, robią zakupy, załatwiają interesy i bawią.
"Na wielkiej powierzchni Rynku wznoszą się bardzo wysokie domy. Mają one trzy, cztery, niektóre nawet pięć kondygnacji... Najniżej są sklepy, sienie domów, magazyny i pomieszczenia zwane piwnicami, których drzwi wychodzą na plac targowy. Wszędzie tam trzyma się wszelkiego rodzaju towary: barwniki, cenne futra, przyprawy korzenne, jedwabie..." - twierdził Barthel Stein, autor XVI-wiecznego opisu Wrocławia.
Najokazalsze stoją w zachodniej części Rynku, stosunkowo mało zniszczonej w czasie oblężenia Festung Breslau. Nosi ona nazwę Strony Siedmiu Elektorów (od godła kamienicy nr 8) albo placu Gołębiego. Od średniowiecza rządził tu handel. Klienci oblegali budy handlarzy łojem, jeszcze większe tłumy ściągały targi wełny, a w pobliżu kościoła św. Elżbiety odbywał się tzw. Tendilmarkt czyli targ starzyzną.
Każda kamienica Strony Siedmiu Elektorów ma niezwykłą historię, więc warto oglądać je pojedynczo. Tym razem zajmiemy się tylko “Złotym Słońcem” i wieżowcem Heinricha Rumpa.
Dwie odległe epoki, różne style i skala, ale jedno jest wspólne - pieniądze.
Kamienica „Pod Złotym Słońcem” przyciąga wzrok barokową fasadą, która jest dziełem nadwornego jednego z najwybitniejszych twórców europejskich XVII wieku, Johanna Lucasa von Hildebrandta . Genialnego wiedeńczyka sprowadził ówczesny właściciel kamienicy, Maximilian von Seyler, bywały w świecie patrycjusz ze szlacheckim tytułem.
Hildebrandt sprawił, że zwykła kamienica zamieniła się w arystokratyczny pałac miejski, z pięknym portalem balkonowym. Ale projekt bez inwestora pozostałby na papierze, litery „MS”, wplecione w kratę nadświetla bramy przypominają więc o zasługach Maximiliana Seylera .
Następni właściciele „Złotego Słońca” próbowali uszczknąć trochę splendoru bogatego mecenasa i oszukać potomnych - w kartuszu umieszczonym na elewacji (I piętro) wymieniono monogram Seylera i umieszczono litery HBL. Kupiec Heinrich Balthasar von Loesch został właścicielem „Złotego Słońca” w 1783 r. i od razu „dopisał się” do listy fundatorów, choć niczego w kamienicy nie zmienił. Niby drobny detal, który umyka dziś naszej uwadze, ale zawiera w sobie długą opowieść o pysze i pustej ambicji.
Kamienica w barokowym kostiumie ma oczywiście średniowieczne DNA - ślady najstarszej zabudowy zostały odsłonięte i wyeksponowane przez konserwatorów w partii częściowo dwupoziomowych piwnic. Warto zwrócić uwagę na nisze, w których umieszczano oświetlenie. I na niezwykły, murowany sejf, rzadkość w domach mieszczańskich tej części Europy. Ale to mebel odpowiedni w Złotym Słońcu.
Mieszkali tu kiedyś panowie z wielkimi pieniędzmi, Bonerowie. Wywodzili się z Alzacji. Założycielem polskiej gałęzi rodu był kupiec i bankier Johann Boner z Landau. Razem z braćmi Jacobem i Friedrichem w drugiej połowie XV wieku osiedlił się we Wrocławiu. W 1483 roku wyemigrował do Krakowa i zbił tam wielki majątek. Dorobił się na papierniach w Balicach, Bonarce i Kamieniu, był też zarządcą żup solnych w Wieliczce oraz bankierem i przyjacielem Zygmunta Starego. O jego możliwościach finansowych świadczy wykupienie wszystkich obciążonych długami dóbr królewskich, między innymi Spiszu, za 12 tysięcy czerwonych złotych od Jordana z Zakliczyna, Oświęcimia i żup ruskich za 14 tysięcy czerwonych złotych od Stanisława Kościeleckiego. Dworowi królewskiemu, nieopłacanemu od lat, spłacił wszystkie zasługi, na co wydał 200 tysięcy złotych, no i oczywiście sfinansował prace budowlane prowadzone przez króla na Wawelu.
Jego brat Jacob, który został we Wrocławiu, też sobie świetnie radził. Robił pieniądze na handlu suknem i gościł u siebie królów. W 1511 roku podejmował w kamienicy Pod Złotym Słońcem Władysława II Jagiellończyka. O pozycji Jacoba Bonera świadczy fakt, że został uwieczniony na obrazie z 1537 r. - portrecie zbiorowym patrycjuszy wrocławskich, których artysta ukazał jako uczestników Ostatniej Wieczerzy. Boner wystąpił w roli Chrystusa!
Drugi obiekt w tej pierzei, który warto dokładnie obejrzeć to jedyny wieżowiec w Rynku, siedziba dawnej Miejskiej Kasy Oszczędności. Inwestycję zaczęto w pamiętnym roku 1929, gdy po krachu na nowojorskiej giełdzie na łeb spadały akcje i ich właściciele, a bieda zajrzała w oczy połowie świata. W tej sytuacji należało oszczędzać. Na wszystkim z wyjątkiem miejsce, gdzie te oszczędności miały trafić. Skarbiec musiał być bezpieczny.
Ten, który należał do Miejskiej Kasy Oszczędności ukryto w podziemiach potężnego gmachu (dziesięć kondygnacji od strony Rynku i siedem od strony placu Solnego) zaprojektowanego przez Heinricha Rumpa. Duża sala operacyjna dla interesantów, luksusowe biura dla zarządu, kantyna dla pracowników, a całość połączona systemem skomplikowanych przejść, zapewniających bezpieczna komunikację ze skarbcem, archiwum i biurami.
Wejście do tego Sezamu zdobi egipski relief. Egipski, bo sportretowani ludzie wyglądają jak starożytni Egipcjanie - pokazują się tylko z profilu, noszą fartuszki w rozmiarze S, cały czas pracują. Wprawdzie korzystają także z telefonów i samochodów, o co poddanych faraonów historycy dotąd nie podejrzewali, ale ostatecznie i w cieniu piramid zdarzają się rewolucyjne zmiany.
Być może projektant chciał zasugerować, że pieniądze klientów Kasy Oszczędności są tak strzeżone, jak faraonowie w piramidach, ale porównanie było ryzykowne. Świat zapadł przecież na egiptomanię po tym, jak archeolog Howard Carter przerwał sen wieczny Tutenchamonowi wywlekając go z grobowca, chętnych na przewietrzenie skarbca też nie brakowało.
Solny kwietny
Wprawdzie to najmniejszy z trzech wrocławskich rynków, ma tylko 90 arów (Nowy Targ zajmuje 1 ha 35 arów, a Rynek Wielki 3 ha 64 ary ), ale od wieków uchodził za najruchliwszy plac miasta. Zwano go Solnym (Salzring), jako że po północnej stronie - tam, gdzie jest siedziba naszej „Gazety” - stały kramy solne. Sól przywożono głównie z Wieliczki, ale zdarzał się także towar z Halicza na Rusi Czerwonej. Na zapleczu kramów solnych handlowano powrozami, a po południowej stronie placu w każdą sobotę odbywał się targ na kozie mięso.
Robili tu interesy przede wszystkim kupcy polscy - plac nazywano także Polskim Rynkiem - i ruscy, którzy zatrzymywali się w zajazdach przy sąsiednich ulicach. Gdy brakowało tam miejsc, rozkładali się na Solnym, strawę gotowali na ogniskach, a spali pod wozami wyładowanymi futrami, miodem i woskiem. Przy okazji osobiście pilnowali dobytku przed złodziejami, którzy upodobali sobie wiecznie zatłoczony plac.
To tu głosił swe kazania złotousty Jan Kapistran i tu wrocławianie spalili Żydów oskarżonych o wykradzenie hostii z kościoła w Długołęce. Tu także zbuntowani żołnierze, którym rada miejska zalegała z żołdem zrabowali a potem spalili kupieckie kramy .
Przy Solnym chętnie osiedlali się patrycjusze. Nie przeszkadzał im widać hałas, błoto i gnój, wiecznie zalegające plac. Wybudował tu swój pałac Adam Rehdiger, od 1575 roku rajca wrocławski, należący do najbardziej wpływowej rodziny w mieście. O jej pozycji niech świadczy fakt, że rządząca Wrocławiem rada zwana była "die Rehdigersche Schwaegerschaft" (Rehdigerowe pociotki).
W 1642 roku pałac został kupiony na siedzibę gildii kupieckiej, w 1822 roku zburzono go i wzniesiono według planów Carla Ferdinanda Langhansa okazałą klasycystyczną siedzibę Stowarzyszenia Chrześcijańskich Kupców, znaną dziś pod nazwą Starej Giełdy. Przebudowana w latach 1898-1902 przez Richarda Plueddemanna, mieściła główną kasę miejską i urząd miar.
Nie było to jedyne miejsce na Solnym, gdzie rozprawiano o pieniądzach. W 1728 roku Philipp von Eichborn otworzył pod numerem 13 firmę Speditions-Kommissions- und Wechselgeschaeft Eichborn & Co. W ten sposób pojawiło się pierwsze mieszane przedsiębiorstwo bankowe na Śląsku. Prowadziło przede wszystkim działalność komisową i spedycyjną. Zajmowało się także wymianą monet i prowadzeniem rozliczeń pieniężnych między poszczególnymi kupcami, handlem wekslami i tzw. obrotem wekslowym oraz kredytowaniem (najczęściej były to krótkoterminowe pożyczki handlowe). Oprocentowanie pożyczek wynosiło zwykle od 5 do 6 proc. w skali roku.
W czasie Festung Breslau plac został zniszczony, szczególnie zachodnia pierzeja (od strony Ruskiej). Odbudowano ją w latach 50., odtwarzając historyczną zabudowę, a w 1963 roku wyłożono plac kostką. Piec lat temu trysnęła fontanna ze smokami, a na środku placu stanęła teraz kręta, kamienna iglica. Druga w powojennym Wrocławiu, choć nie tak okazała, jak ta spod Hali Stulecia.
Najważniejsze są tu jednak kwiaciarki. Wszystko zaczęło się dopiero w 1967 roku. W „Słowie Polskim” ukazała się notka o tym, że władze miasta poszukują chętnych do sprzedawania kwiatów. Stoiska z kolorowymi parasolami miały zapełnić cały plac Solny. I zapełniły, handel trwa do dziś, niemal przez całą dobę.
Oławskie Przedmieście - 25 października 2020
Ludzie z przedmieścia
Przedmieście formalnie stało się miastem dopiero dwieście lat temu. Gdy armia napoleońska zdobyła Wrocław, okupanci nakazali rozbiórkę murów obronnych, Wrocław gwałtownie urósł, a wieśniacy zamienili się w mieszczuchów. Gwałtowne zmiany zaczęły się jednak w drugiej połowie XIX w., do czego przyczyniła się budowa górnośląskiej linii kolejowej - otwierano na przedmieściu składy towarów masowo przewożonych koleją (np. materiałów budowlanych) bądź fabryczki, których produkcja oparta była na surowcu dostarczanym takim transportem (tartaki, odlewnie żeliwa).
Wzdłuż linii głównych ulic budowano kamienice z przejazdami na podwórze, gdzie mieściły się budynki produkcyjne. Najstarsze czynszówki, wzniesione wkrótce po 1856 roku, to kamienice przy dzisiejszej ul. gen. Dąbrowskiego 1, 5, 7, 9, 11 i kamienica przy Komuny Paryskiej 33, wybudowana w 1859 roku dla mistrza murarskiego Juliusa Schrolera.
Według danych urzędu statystycznego w 1890 r. aż 25 proc. wybudowanych tu mieszkań miało trzy i więcej pokoi, a tylko 9 proc. uchodziło za przeludnione. Lepszym adresem była tylko północna część Przedmieścia Świdnickiego, wybierana przez najbogatszych wrocławian.
Zabudowa czynszowa i kolejne zakłady przemysłowe spychały wprawdzie naturę do defensywy, ale magistrat starał się tworzyć dostępne dla wszystkich skwery i aleje. Najstarsze szpalery drzew posadzono przed szpitalem bonifratrów, ok. 1850 r. zazieleniło się wzdłuż ul. Traugutta, a sto lat temu na dzisiejszym pl. Zgody pojawiły się platany i miejsce zabaw dla dzieci.
Ale Przedmieście Oławskie to przede wszystkim dzielnica przemysłowa, więc ślady po ludziach interesu są bardzo wyraźne. Pieniądze i ambicje również rzucają się w oczy.
Jeszcze słychać rżenie koni
Nawet czerń fasady nie jest w stanie zgasić urody koni, które strzegą kamienicy przy ul. Traugutta 95-97. Łby końskie (malowane odlewy cynowe) flankują przejazd kamienicy należącej do Carlag Heymanna. Doktor Heymann był weterynarzem. Zamożnym, skoro posiadał taką okazałą czynszówkę, zbudowaną w renesansowym stylu oraz wytwórnię ekwipaży, mieszczącą się w podwórku.
![]() |
Fot. Małgorzata Kubacka |
![]() |
Fot. Kamila Trafikowska |
![]() |
Fot. Marzena Zagrodna |
I do wypożyczalni i do właściciela pasowały ozdoby na frontonie kamienicy: dwa stiukowe medaliony, na których widać m.in. pędzące konie i kobietę w antycznych szatach z wieńcem oliwnym w dłoni.
![]() |
Fot. Agnieszka Gerus |
![]() |
Fot. Kamila Trafikowska |
W przyłuczach przejazdu można zobaczyć kopię medalu, wybitego z okazji 50. rocznicy utworzenia Śląskiego Towarzystwa Hodowli Koni i Wyścigów Konnych, które członkiem był doktor Heymann. Awers przedstawia profile króla Fryderyka Wilhelma III opatrzony datą “1832” i cesarza Wilhelma I z datą “1882”, a rewers przedstawia alegorię Silesiii, dekorującej wieńcem laurowym zwycięzcę wyścigów konnych. Data “16 IX 1832” upamiętnia zatwierdzenie statusu towarzystwa.
![]() |
Fot. Monika Karpińska |
![]() |
Fot. Kamil Kupisz |
![]() |
Fot. Kamila Trafikowska |
![]() |
Fot. Agnieszka Gerus |
![]() |
Fot. Agnieszka Gerus |
![]() |
Fot. Agnieszka Gerus |
![]() |
Fot. Kamil Kupisz |
![]() |
Fot. Kamil Kupisz |
![]() |
Fot. Agnieszka Gerus |
Schirdewanowie produkowali wódki o wdzięcznych nazwach Breslauer Kloster Korn, Breslauer Weizen Korn oraz znane w całych Niemczech likiery Rettib i Kumbucca. W kamienicy urządzono duży lokal gastronomiczny z dużym zapleczem i wygodną komunikacją z fabryką, bo klienci pili oczywiście trunki Schirdewanów.
![]() |
Fot. Beata Bilińska |
![]() |
Fot. Beata Bilińska |
![]() |
Fot. Kamil Kupisz |
I kamienica, i budynki przemysłowe przetrwały, choć Schirdewanowie wyjechali z Wrocławia w 1945 r., po 128 latach prowadzenia rodzinnej firmy. Gorzelnicy ze Lwowa wznowili produkcję, ale zakład został przejęty przez Państwowy Monopol Spirytusowy. Linię technologiczną przeniesiono do zakładu spirytusowego przy ul. Monopolowej na Swojcu. I nie tylko to, także firmowe pamiątki - jeden z dyrektorów Polmosu odkrył w piwnicy zwinięty w rulon obraz przedstawiający siedzibę firmy przy Klosterstrasse. Dzisiaj zrujnowaną, ale wciąż czekającą na swoją szansę.
![]() |
Fot. Małgorzata Kubacka |
![]() |
Fot. Marzena Zagrodna |
![]() |
Fot. Marzena Zagrodna |
![]() |
Fot. Monika Karpińska |
![]() |
Fot. Monika Karpińska |
![]() |
Fot. Monika Karpińska |
![]() |
Fot. Monika Karpińska Fot. Ula Gołdasz Fot. Ula Gołdasz |
![]() |
Fot. Kamil Kupisz |
Kobiety rządzą
Ulica Łukasińskiego, przedwojenna Marthastrasse, powstała z woli kobiety i kobieta nadal tu rządzi. W 1887 roku Anna Graupner doprowadziła do wytyczenia ulicy łączącej Löchstrasse (Prądzyńskiego) z Lützowstrasse (Miernicza). Większość kamienic, w tym czynszówka nr 3, zaprojektowana przez Josepha Hawlitschkę, wzniesiono u schyłku belle epoque. Mają secesyjny wdzięk, z nutą dekadenckiej perwersji.
![]() |
Fot. Monika Karpińska Fot. Małgorzata Kubacka Fot. Małgorzata Kubacka |
![]() |
Fot. Kamil Kupisz |
![]() |
Fot. Kamil Kupisz |
![]() |
Fot. Kamila Trafikowska |
Ktokolwiek zagląda na dawną Marthastrasse, musi zachwycić się uroczą skrzypaczką, która gra na fasadzie kamienicy nr 8. Jeśli wierzyć napisowi, panna w wianku na głowie to właśnie patronka ulicy, tajemnicza Martha. Wprawdzie zaczyna się rozpadać, ale skończyła już 112 lat i ma prawo się godnie zestarzeć. Mieszkańcy, którym grała we dnie i w nocy byli skromnymi ludźmi. Dorożkarzom, stolarzowi czy handlarzowi mlekiem wystarczyły skromne, dwupokojowe mieszkania z ciemnym „gabinetem”, przedpokojem, łazienką i kuchnią.
![]() |
Fot. Kamila Trafikowska |
![]() |
Fot. Agnieszka Gerus |
![]() |
Fot. Beata Bilińska |
![]() |
Fot. Małgorzata Kubacka |
Fot. Kamila Trafikowska |
![]() |
Fot. Marzena Zagrodna |
Martha konkuruje z pięknością królującą na kamienicy przy ul. Prądzyńskiego 13. Architekt Max Kiehnel stworzył ją dla aptekarza Georga Hallmanna, o czym przypomina monogram inwestora na portalu wejściowym. Kamienica była gotowa w 1907 roku. Bardzo kobieca, wszystko w niej faluje, zatacza koła, wygina się. Roślinne ornamenty, szczyty, łuki okien i eteryczna dama. Jej postać umieszczono na płycinie obejmującej niemal trzy kondygnacje, od strony ul. Prądzyńskiego W zwiewnej sukni, z bukiecikiem róż w dłoni, wygląda na femme fatale.
![]() |
Fot. Kamil Kupisz |
![]() |
Fot. Kamil Kupisz |
![]() |
Fot. Monika Karpińska |
![]() |
Fot. Agnieszka Gerus |
![]() |
Fot. Agnieszka Gerus |
![]() |
Fot. Agnieszka Gerus |
![]() |
Fot. Beata Bilińska |
Mogłaby zrujnować niejednego mężczyznę, choć akurat w kamienicy na reprezentacyjnych piętrach mieszkali trzeźwi ludzie interesu: fabrykant Kretschmar i kupiec Rudolf. Parter zajmowały sklepy oraz restauracja z pokojami gościnnymi, więc więcej tu rozmawiano o pieniądzach niż o uczuciach.
![]() |
Fot. Kamila Trafikowska |
![]() |
Fot. Marzena Zagrodna |
![]() |
Fot. Marzena Zagrodna |
![]() |
Fot. Kamila Trafikowska Fot. Małgorzata Kubacka |
![]() |
Fot. Monika Karpińska |
Skandal u biskupa
Z najciekawszą kobietą możemy się jednak spotkać w pałacyku przy pl. Zgody, zajmowany przez Muzeum Etnograficzne. To najbardziej prestiżowa rezydencja na Przedmieściu Oławskim, wybudowana przez kardynała Philippa Ludwiga von Sinzendorfa, syna cesarskiego dygnitarza, ambasadora Austrii w Paryżu. Gruntownie wykształcony w Wiedniu i w rzymskim Kolegium Klementyńskim, szkolny kolega późniejszego papieża Benedykta XIV, był światowcem i koneserem sztuki. W 1732 roku zadecydował, że chce mieć letni pałac poza murami Wrocławia.
![]() |
Fot. Kamila Trafikowska |
![]() |
Fot. Kamila Trafikowska |
Miejsca było dość - biskupi wrocławscy mieli tu majątek ziemski zwany Białym Folwarkiem, z młynem Małgorzaty przy obecnej Żabiej Ścieżce i zabudowaniami gospodarczymi zajmującymi działki przy dzisiejszej ul. Traugutta 107-119. Dobre miejsce na podmiejską willę. Tym bardziej że kardynał kazał najpierw założyć ogród owocowy, a dopiero po pięciu latach rozpoczął budowę samego pałacu. Herb Sinzendorfa wciąż zdobi jego północno-wschodnią elewację, choć kardynał nie był ani jedynym mieszkańcem, ani jednym inwestorem.
Projektantem pałacu został prawdopodobnie Christoph Hackner, budowniczy biskupa wrocławskiego, człowiek zaradny, zarabiający na spekulacjach gruntami, ale jako architekt cieszący się sporym uznaniem. Zatrudniał 23 czeladników, co znaczy, że na brak zleceń nie mógł narzekać. Pałac dla kardynała nie był duży (zaledwie cztery pokoje, wykończone boazerią i wielka „sala terrena”, otwarta komnata z szerokim tarasem, w której można było przyjmować gości czy urządzać koncerty), ale urody dodawał mu ogród w stylu francuskim, z fontanną, pergolami i ażurowymi altanami.
Te przyjemności skończyły się dla Sinzendorfa w 1747 r., kardynał umarł w wieku 48 lat, wykończony przez podagrę, ale pałacem zajął się troskliwie jego następca, biskup Philipp Gotthard von Schaffgotsch, mason i hedonista, dzięki któremu „sala terrena” została wspaniale udekorowana stiukami i malowidłami autorstwa Franza Josepha Mangoldta. Idealne gniazdko dla konesera przyjemności, ale Schaffgotsch też długo się nim nie cieszył, bo w wyniku zawirowań politycznych - zdobycia Śląska przez Prusaków - stracił majątek wraz z letnią rezydencją i udał się na wygnanie.
A do pałacu wprowadzili się ludzie interesu, jak na Przedmieście Oławskie przystało. Kłamstwem byłoby twierdzić, że żyli tu w błogim spokoju. Prędzej w błogim niepokoju.
![]() |
Fot. Kamil Kupisz |
![]() |
Fot. Monika Karpińska |
Johann Georg Leopold von Zedlitz, właściciel pałacu od 1797 roku, który pozwolił tu mieszkać swojemu przyjacielowi, węgierskiemu handlarzowi Lajosowi (Martinowi?) von Troerowi, zainteresował się przyjaciółką Węgra, Teresą Strommein z Pesztu, i zaczął do niej smalić cholewki. Pani uległa urokowi von Zedlitza, ale Węgier uznał, że kobietą nie będzie dzielił się nawet z przyjacielem, i gdy złapał kochanków in flagranti, wypalił z pistoletu do niewiernej. Trup na miejscu, skandal w mieście, policja na karku i proces zagrożony najwyższym wymiarem kary. Finał jest dość niejasny, bo w literaturze pojawią się dwie wersje. Według pierwszej, Węgier trafił na wyrozumiałego sędziego, któremu coś podobnego przydarzyło, więc uniewinnił mordercę. Ale bardziej prawdopodobna jest jednak wersja o ścięciu Troera, 25 lutego 1803 r. Jego głowa posłużyła lekarzowi Johannowi Wendtowi, późniejszemu rektorowi Uniwersytetu Wrocławskiego, do eksperymentów, co wywołało skandal i wniesienie skargi do króla.
Skompromitowany, ale żywy Zedlitz wystawił całą posiadłość na licytację. Nowymi właścicielami zostali radca miejski Carl Georg Julius Meyer i Brandon Georg von Sprockhoff, którzy wyremontowali i przedłużyli budynek, a pałacowe pokoje przerobili na mieszkania do wynajęcia.
Po Meyerze została tablica, umieszczona na elewacji od ogrodu, z napisem „Carl Georg Julius Meyer (d. 3 Juni 1803). Akurat w tym roku do Wrocławia przyjechał Carl Friedrich Benkowitz, pisarz i urzędnik kamery wojennej w Głogowie, który odwiedził hrabinę Wilhelminę von Lichtenau, wynajmującą „dom w Ogrodzie Biskupim, na Przedmieściu Oławskim”. Poznali się w Głogowie, Benkowitz był pod urokiem tej skandalistki na zesłaniu, napisał nawet powieść satyryczną, krytykującą monarchistyczny system władzy i podwójną moralność, której główną bohaterką była hrabina Lichtenau.
Tytuł hrabiny zdobyła w królewskim łożu, bo urodziła się jako Wilhelmine Encke (Enke), córka dworskiego trębacza. Była tak fascynująca, że skradła serce pruskiego monarchy Fryderyka Wilhelma II, zdeklarowanego poligamisty, zwanego przez berlińczyków "der dicke Lüderjahn" (gruby rozpustnik). Kochankowie doczekali się pięciorga dzieci. Wilhelmine umiała zatrzymać przy sobie Fryderyka, przetrwała dwa małżeństwa i niezliczone romanse, choć jak stwierdził rzeźbiarz Johann Gottfried Schadow, "cały Poczdam był jak burdel, wszystkie familie szukały tu dojścia do króla, do dworu. Stręczono żony i córki, najwyższe rody były w tym najgorliwsze".
Gdy jednak Fryderyk Wilhelm II umarł, hrabina Lichtenau padła ofiarą zemsty jego syna i następcy Fryderyka Wilhelma III. Oskarżona o zdradę stanu i defraudację, straciła swoje majątki i wygnana do twierdzy w Głogowie. Ale nie straciła uroku, w każdym razie młody poeta i dramaturg Franz Ignaz von Holbein tak się zakochał, że wyjednał hrabinie pozwolenie wyjazdu do Breslau, gdzie wziął z nią w 1802 r. ślub. Holbein był o 27 lat młodszy od żony i związek szybko się rozpadł, ale hrabina nie narzekała.
Benkowitz zachwycony spotkaniem z królewską metresą zastrzegł w swojej relacji, że wie więcej, niż pisze, bo nie zamierza karmić plotkarzy. Szkoda, gdyż hrabina mieszkała na Przedmieściu Oławskim w czasie, gdy doszło do morderstwa. Za to zdradził, w jakich warunkach żyła Gräfin von Lichtenau. „To ładny budynek, a sam ogród jest dla swoich ocienionych alejek bardzo przyjemnym sąsiedztwem. (...) Niemniej jednak jej obecna sytuacja mieszkaniowa ma się tak do jej niegdysiejszych domów w Berlinie i Charlottenburgu, jakby zamieszkała w jakiejś chłopskiej chacie. Ale ma jeszcze wciąż piękne obrazy i miedzioryty, zostały jej klejnoty i wiele sreber, piękne meble i wspaniałe obrusy. Jednocześnie zaplątana jest w dwa ciężkie procesy, które jeśli przegra, to straci wszystko, zostając tylko przy rocznej pensji 4 tysięcy talarów" - martwił się Benkowitz.
Hrabina sobie poradziła, wróciła do Berlina, ale pałac zaczął podupadać. W budynkach gospodarczych założono przetwórnię cykorii, wykorzystywanej do produkcji kawy zbożowej, a pałacowe pokoje niszczyli. Sytuacja się zmieniła w 1880 r., gdy posiadłość wylicytował dr Egmont Websky, przemysłowiec, król bawełny, współtwórca imperium tekstylnego w Walimiu ale także jeden z autorów i promotorów prawa socjalnego w Prusach. Kasy chorych, fundusz pomocowy, ubezpieczenie na wypadek niepełnosprawności lub śmierci, pożyczki mieszkaniowe - te działania do dziś imponują, Websky uważał, że pracodawca ma wobec pracowników poważne zobowiązania.
![]() |
Fot. Kamil Kupisz |
Był przy tym człowiekiem zasłużonym dla kultury, przyczynił się do powstania Śląskiego Muzeum Przemysłu Artystycznego i Starożytności, zasiadał w radzie muzealnej i finansował zakupy eksponatów. Z pomocą architektów Karla Grossera (autora m.in., hotelu Monopol) i Heinricha Brosta, Websky pałac przebudował i zmodernizował. Założono ogrzewanie podłogowe, doprowadzono wodę i gaz.
Tuż przed śmiercią w 1905 r. Websky urządził w pałacu muzeum sztuki, ale ten projekt nie zdążył się rozwinąć. Pałac wykupił magistrat i w 1907 r. wprowadził się tam Urząd Stanu Cywilnego, salę ślubów i przyjęć urządzono w dawnej sali balowej.
![]() |
Fot. Marzena Zagrodna |
W czasie oblężenia Festung Breslau pałac został uszkodzony, ale zdecydowano się na odbudowę i urządzono tu Dom Aktora z 34 mieszkaniami dla artystów. W 2002 roku wprowadziło się tu Muzeum Etnograficznie. Jest mniej hedonistycznie, niż było za czasów kardynała czy biskupa, ale za to bardziej demokratycznie. No i rządzi tu sztuka czyli marzenie Webskiego się spełniło.
![]() |
Fot. Marzena Zagrodna |
![]() |
Fot. Marzena Zagrodna |
![]() |
Fot. Małgorzata Kubacka |
![]() |
Fot. Małgorzata Kubacka |
![]() |
Fot. Małgorzata Kubacka |
![]() |
Fot. Beata Bilińska |
![]() |
Fot. Marzena Zagrodna |
![]() |
Fot. Ula Gołdasz |
![]() |
Fot. Ula Gołdasz |
![]() |
Fot. Ula Gołdasz |
![]() |
Fot. Ula Gołdasz |
![]() |
Fot. Ula Gołdasz |
![]() |
Fot. Ula Gołdasz |
![]() |
Fot. Agnieszka Gerus |
Miasto wyspowe
Wrocław wyrósł najpierw na wyspach, głównie odrzańskich. Układ hydrologiczny cieków zmieniał się w ciągu wieków, więc wyspy w jednym miejscu znikały a pojawiały się w innym, jednak zawsze były malowniczym elementem wrocławskiego krajobrazu.
Daliowa z Nawą
Wyspa Daliowa, malutka i sztuczna, jest kawałkiem wyspy Piasek oddzielonym podczas budowy Śluzy Piaskowej na Odrze Południowej. Pierwsza śluza, która powstała w 1792 r., była drewniana, ale trzydzieści lat później już ją wymurowano. Do końca XIX w. przeszła kilka modernizacji - dostała stalowe, nitowane wrota i została uszczelniona za pomocą cementu portlandzkiego, wówczas nowinki budowlanej.
![]() |
Fot. Damian Kociołek |
![]() |
Fot. Dagmara Hudyma |
Dzisiaj na Daliowej jest tylko zieleń i przedziwne dzieło sztuki - instalacja "NAWA" Oskara Zięty, zbudowana z 35 lustrzanych łuków o wysokości 4,5-7,5 m. Tworzy przejście, nawę łączącą rzekę i miasto, naturę i architekturę.
![]() |
Fot. Anna Kubera |
![]() |
Fot. Anna Kubera |
![]() |
Fot. Anna Kubera |
![]() |
Fot. Damian Kociołek |
![]() |
Fot. Paweł Mordkowicz |
![]() |
Fot. Paweł Mordkowicz |
![]() |
Fot. Paweł Mordkowicz |
Zięty przedstawiać nie trzeba – architekt i designer, we Wrocławiu pracuje już dziesięć lat, przeniósł się z Zurychu, gdzie studiował architekturę, twierdzi, że Wrocław najbardziej mu przypominał to szwajcarskie miasto. Bo kreatywny, innowacyjny, szybko się rozwijający i pełen studentów.
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
![]() |
Fot. Joanna Sasin |
![]() |
Fot. Joanna Sasin |
![]() |
Fot. Justyna Wabińska |
![]() |
Fot. Justyna Wabińska |
“NAWA” była elementem rewitalizacji wyspy, wzbudzała kontrowersje (bo za droga, za dziwna), dziś jest chętnie fotografowana i zbiera nie tylko wyrazy uznania, ale prestiżowe nagrody - ostatnio German Design Award 2020, którą przyznaje Niemiecka Rada Wzornictwa, wyróżniająca nowatorskie projekty, wyznaczające trendy w designie i architekturze.
![]() |
Fot. Magdalena Lipień |
![]() |
Fot. Magdalena Lipień |
![]() |
Fot. Rafał Korybut-Woroniecki |
Praca Zięty dostała nagrodę w kategorii "Doskonała architektura, przestrzeń miejska i infrastruktura", jurorów zachwycił sposób, w jaki odbija, deformuje i przekształca otoczenie. Wspaniały temat dla fotografów.
![]() |
Fot. Aneta Kaczmarek |
![]() |
Fot. Aneta Kaczmarek |
![]() |
Fot. Dagmara Hudyma |
![]() |
Fot. Dagmara Hudyma |
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
Życie na Piasku
Z wyspy Daliowej idziemy na wyspę Piasek. Dostała swoją nazwę od piaszczystej odrzańskiej łachy i bardzo ta nazwa do niej pasuje. Bo przez wieki rządzili tu kanonicy regularni (augustianie). Sprowadzeni z Arrovaise we Francji przez wojewodę Piotra Włostowica, przybyli na Śląsk w XII w. i osadzeni zostali na Ślęży. Według tradycji klasztornej zakonnicy porzucili jednak swoją pierwotną siedzibę, bo nie mogli wytrzymać mglistego, dżdżystego klimatu, i przenieśli się do Wrocławia - na suchy Piasek.
Decyzja wydaje się absurdalna, bo ze Ślęży do Wrocławia jest ok. 30 km, więc zmiany klimatu trudno się spodziewać. Ale okazuje się, że wyspowa góra ściąga burze, a opady są obfitsze. Mgły też zdarzają się częściej, więc na Piasku augustianie faktycznie wysychali.
![]() |
Fot. Rafał Korybut-Woroniecki |
![]() |
Fot. Rafał Korybut-Woroniecki |
Piasek łączy ze stałym lądem most Piaskowy. Najstarsza przeprawa w tym miejscu jest wymieniana w dokumentach już w 1149 roku. Obecny most zbudowano na miejscu drewnianego w 1861 roku, według projektu Ernsta Ubera. Ma konstrukcję z nitowanych kratownic, wystających poza poziom jezdni. Dziś jest najstarszym z istniejących mostów miasta i doskonałym punktem widokowym na Ostrów Tumski.
![]() |
Fot. Joanna Sasin |
![]() |
Fot. Justyna Wabińska |
![]() |
Fot. Magdalena Lipień |
![]() |
Fot. Anna Kubera |
![]() |
Fot. Dagmara Hudyma |
![]() |
Fot. Dagmara Hudyma |
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
Przedwojenna Sandinsel była gęsto zabudowana, dzisiaj Piasek wydaje się być sterylny i elegancki, z awangardowymi dziełami sztuki, starannie zaprojektowaną zielenią, błyszczącą w dzień i w nocy. Żywy pomnik "Arena” Jerzego Beresia jest pamiątką po słynnym Sympozjum Plastycznym Wrocław 70, choć czekał aż 40 lat na dokończenie. Sympozjum rozsławiło Wrocław. Wymieniane jest w podręcznikach historii sztuki i encyklopediach (jako pierwsza manifestacja sztuki konceptualnej w Polsce), uczestniczyła w nim czołówka polskiej awangardy. Mieli zrobić projekty dzieł dla przestrzeni miejskiej. Projekty powstały, ale tylko Jerzy Bereś doczekał się wówczas realizacji swojego pomysłu.
![]() |
Fot. Magdalena Lipień |
![]() |
Fot. Rafał Korybut-Woroniecki |
![]() |
Fot. Rafał Korybut-Woroniecki |
![]() |
Fot. Joanna Sasin |
![]() |
Fot. Justyna Wabińska |
To skomplikowana kompozycja w okręgu, którego połowa jest wybetonowana, a druga obsadzona sześcioma młodymi drzewkami. Bereś zaplanował też ustawienie w kręgu jednoosobowej ławki (jako miejsca kontemplacji i odosobnienia), a poza kręgiem ławek parkowych.
![]() |
Fot. Damian Kociołek |
![]() |
Fot. Aneta Kaczmarek |
![]() |
Fot. Aneta Kaczmarek |
![]() |
Fot. Paweł Mordkowicz |
Budowle na Piasku noszą głębokie ślady trudnej historii Wrocławia. Idąc ulicą św. Jadwigi (dawna Neue Sandstrasse) mijamy po prawej stronie cerkiew św. św. Cyryla, Metodego i Anny (dawny kościół św. Anny), a po lewej stronie dawny barokowy klasztor Augustianów, mieszczący od początków XIX wieku najcenniejsze, tak zwane dawne zbiory Biblioteki Uniwersyteckiej (Biblioteka na Piasku).
![]() |
Fot. Paweł Mordkowicz |
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
![]() |
Fot. Justyna Wabińska |
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
Kiedy dowództwo Festung Breslau przeniosło punkt dowodzenia ze schronu na dzisiejszym Wzgórzu Partyzantów do piwnic biblioteki na Piasku, część księgozbioru (kilkaset tysięcy woluminów) wrzucono do kościoła św. Anny.
Profesor Edward Marczewski, matematyk, przechowywał przez lata kartkę zapisaną przez siebie ołówkiem 10 maja 1945 roku: „Biblioteka Uniwersytecka (Sand Insel). Budynek częściowo spalony. Piwnice przekształcone na schrony. Księgozbiorów nie znalazłem. Kilka maszyn do pisania, powielacze, ołówki etc. Skrzynie z chlebem, konserwy, suchary. Jeśli te zapasy żywności mają być dla naszych władz zabrane, trzeba to zrobić prędko (Niemki rozbierają). Marczewski”. Na odwrocie kartki uwaga: „Budynek mało zniszczony, cząstka książek na półkach, OST Europa Institut”.
Profesor Marczewski napisał wiadomość dla pionierów Wrocławia, ale szybko jego uwagi okazały się nieaktualne. W nocy z 10 na 11 maja w budynku Instytutu Wschodniego, sąsiadującego z kościołem św. Anny, wybuchł pożar, od którego zajęła się także świątynia wypełniona książkami. Nie było szans na ratunek. „O wodzie nie ma mowy. Wodociąg miejski zniszczony. Do Odry za daleko, brak zresztą naczyń. Próby ratunku ograniczają się do usuwania osękami spadających kwaczy i odrzucenia za burtę książek, które zaczęły się tlić. W tym momencie rozlega się ogłuszający huk. Przez rozwalone sklepienie kościoła i rozbitą bramę wpada chmura czarnego, gorącego i pełnego iskier pyłu. Ogarnia nas ciemność” – wspominał profesor Stanisław Kulczyński, pierwszy rektor UWr.
Pod numerem 11 stoi dawna kaplica św. Anny (dziś przedszkole sióstr salezjanek), ufundowana przez Jana III z Pragi, opata augustianów z Piasku, wzniesiona w latach 1376-1386. Opat został tu pochowany, jego nagrobek znajduje się na południowej ścianie budowli, obok wejścia.
![]() |
Fot. Rafał Korybut-Woroniecki |
Kaplica pełniła funkcję kościoła grzebalnego i filialnego kościoła NMP na Piasku. Wznosi się on po drugiej stronie ulicy, wejście główne od św. Jadwigi, a boczne od ulicy Najświętszej Marii Panny. Zwykle świątynię trzeba oglądać przez kratę, tylko do bocznej kaplicy z czynną przez cały rok ruchomą szopką można wchodzić bez ograniczeń.
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
![]() |
Fot. Joanna Sasin |
Pierwotnie stała tu bazylika augustianów pw. Najświętszej Marii Panny, ufundowana przez Marię, żonę Włostowica i jego syna, Świętosława-Idziego. Zburzono ją w XIV wieku, zastępując budowlą gotycką. Ale pod kościołem NMP na Piasku wciąż istnieje krypta romańska, pamiętająca czasy swego fundatora, a nad wejściem do zakrystii możemy obejrzeć romański tympanon przedstawiający Marię Włostowicową wraz z synem, która ofiarowuje kościół Matce Boskiej (notabene postać Włostowicowej dorównuje wielkością postaci Maryi – pokora nie była zaletą tej rodziny).
![]() |
Fot. Justyna Wabińska |
![]() |
Fot. Justyna Wabińska |
![]() |
Fot. Magdalena Lipień |
![]() |
Fot. Anna Kubera |
![]() |
Fot. Anna Kubera |
![]() |
Fot. Aneta Kaczmarek |
Atrakcją świątyni są zmysłowe anioły. Wprawdzie święty Tomasz z Akwinu, nazywany Doktorem Anielskim, twierdził, że anioły są bezcielesne, a zatem nie mają płci, ale artysta ozdabiający wrocławską świątynię był innego zdania. Dzięki temu możemy obejrzeć anioła płci męskiej, który jedną ręką dotyka piersi anielicy, a drugą obejmuje ją. Z kolei jego sąsiad ujmuje swoją skrzydlatą towarzyszkę pod brodę. Sceny te rozgrywają się na wspornikach żeber w nawie północnej kościoła.
W świątyni przechowywany jest teraz obraz Matki Boskiej Mariampolskiej. Pierwsze wiadomości o obrazie pochodzą z II połowy XVII wieku, kiedy należał do hetmana Stanisława Jana Jabłonowskiego (stąd też nazwa: MB Hetmańska). Jabłonowski zabierał wizerunek na wyprawy wojenne, między innymi pod Wiedeń. Po śmierci hetmana obraz przeniesiono do głównego ołtarza kościoła pw. Świętej Trójcy w Mariampolu, gdzie zasłynął cudami. Po ostatniej wojnie został przywieziony na Śląsk przez wysiedlonych mieszkańców.
Młyńska bo młyny
Z wyspy Piasek idziemy przez mosty Młyńskie (to konstrukcja stalowa z parabolicznych łuków kratownic, która zastąpiła w 1885 roku mosty drewniane) na Młyńską i Słodową. Mijamy po lewej stronie urocze kamienice Pod Okiem Opatrzności i Pod Królem Salomonem (kiedyś apteka działająca pod taką nazwą), obie XVIII-wieczne, połączone wspólnym dachem w układzie kalenicowym, a po prawej stronie – pomnik kardynała Kominka.
Wyspa Młyńska zawdzięcza nazwę młynom. Po obu stronach kanału Odry rozdzielającego wyspy Piasek i Młyńską wybudowano w średniowieczu dwa młyny. Wiele razy szły z dymem, wiele razy były odbudowywane i przebudowywane, wiele razy zmieniały nazwę.
Ten na Piasku, dzisiaj znany jako Maria, był między innymi Arnoldem, Klarą i Maciejem, Wójtowskim, Mariackim, ten na wyspie Słodowej – Bożego Ciała, a od 1810 roku Feniksem. Po II wojnie światowej oba połączono i funkcjonowały pod nazwą Maria, dziś przebudowany na mieszkania. (Obecnie młyny są w trakcie przebudowy i nie stanowią wdzięcznego tematu fotograficznego.)
Z kolei hotel Tumski jest ciekawą pamiątką po studenckiej przeszłości wyspy. Okazały gmach stojący nad rzeką składa się z dwóch budynków - jeden wzniesiono w 1875 roku według projektu mistrza murarskiego Carla Paula, drugi dobudowano do niego w 1926 roku.
To dawna siedziba katolickiej korporacji studenckiej Rheno-Palatia, zrzeszającej kształcących się we Wrocławiu studentów z Nadrenii-Palatynatu, wzniesiona z ich funduszy. Korporanci mieli do dyspozycji stołówkę, pokoje sypialne, kuchnię, salę bankietową i nawet mały browar. Kiedy Hitler zakazał działalności wszystkim studenckim stowarzyszeniom, budynek został sprzedany korporacji rzeźników.
Prawie niezniszczony przetrwał II wojnę światową, odrestaurowany w 2000 r. został zamieniony na hotel Tumski, z barką-restauracją zacumowaną na stałe przy nabrzeżu. I tradycja studencka wróciła, bo zaczęli tu organizować komersy członkowie istniejącej do dziś korporacji Rheno-Palatia. Mają fantazję (młody narybek), więc wrocławianie mieli okazję zobaczyć jedną z tradycyjnych zabaw korporacyjnych - przepłynięcie Odry wpław z kieliszkiem szampana lub szklanką piwa na głowie.
Słodowa na słodko
Wyspa Słodowa z kolei nazywała się przed wojną Bielarską Przednią (Vorderbleiche), w odróżnieniu od sąsiedniej Bielarskiej Tylnej (dziś po prostu Bielarskiej), bo pracowali na niej bielarze płótna. Ale młyny też były - piękne młyny św. Klary (nr 11), z XIII-wiecznym rodowodem, należące do klasztoru Klarysek.
Do 1945 r. trzymały się nieźle, miały prawie wszystkie koła i urządzenia młyńskie. Z barokowymi szczytami, zatopione w zieleni, były charakterystycznym elementem wyspiarskiego krajobrazu Wrocławia. Niestety, w czasie oblężenia Festung Breslau zostały spalone, co jednak nie oznaczało jeszcze ich końca. Ten nadszedł w1975 r., gdy saperzy podłożyli ładunki wybuchowe. Jerzy Waldorff, krytyk muzyczny, felietonista "Polityki" i znany obrońca zabytków, podniósł alarm, prasa centralna żądała głowy prezydenta miasta, ale lokalna siedziała cicho.
"Słowo Polskie" przekonywało, że alarm warszawskich gazet "nie znajduje społecznej akceptacji". Ruiny "stały w centrum miasta, na terenach rekreacyjnych, szpeciły ten rejon, a także stanowiły zagrożenie dla bezpieczeństwa mieszkańców. Autentyczną wartość zabytkową mają fundamenty, które pozostały (...). Atmosfera sensacji, skandalu służy jedynie dezorientacji Czytelników i fałszuje obraz wysiłków podejmowanych przez władze... ".
Młyny zmieliły wprawdzie karierę prezydenta Mariana Czulińskiego, ale taką stratę trudno odrobić.
Wyspa Słodowa jest wprawdzie dziś pusta, ale to królowa wyspiarskiej rekreacji.
Z dawnej zabudowy została czynszówka wybudowana w 1885 r. według projektu Gustava Hoffmanna dla kupców - braci Heinricha i Georga Ohagenów (dziś Concordia Design, inkubator przedsiębiorczości). Nikomu to jednak nie przeszkadza, bo Słodowa stała się azylem , miejscem dużych imprez plenerowych, oazą wolności, bardzo ekspresyjnie (mówiąc delikatnie) manifestowanej. Im więcej miejsca, tym lepiej. Rano jest tu pustawo, ale w ciepłe wieczory szpilki nie można wepchnąć. Chyba, że jest pandemia.
Warto pamiętać, że już przed wojną planowano zamienić funkcję Wyspy Słodowej, wyprowadzić przemysł i rzemiosło, a oddać to miejsce turystom i młodzieży. W 1926 r. na zadrzewionym, zachodnim cyplu powstało z inicjatywy radnego miejskiego Maksa Kalkrennera miejskie schronisko młodzieżowe Sonnenland (Słoneczna Kraina) z kąpieliskiem. Zespół pawilonów wzniesiono w konstrukcji szkieletowej, wydzielono trzy baseny, ustawiono 40 przebieralni. Sonnenland było właściwie miejskim prewentorium dla dziewcząt zagrożonych gruźlicą.
Święta Wyspa
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
Najważniejszą wyspą Wrocławia jest jednak Ostrów Tumski. Tu zbudowano na początku X wieku gród, a o jego powstaniu zadecydowały względy obronne - kontrolował najdogodniejszą przeprawę na średniej Odrze.
![]() |
Fot. Paweł Mordkowicz |
![]() |
Fot. Magdalena Lipień |
![]() |
Fot. Rafał Korybut-Woroniecki |
![]() |
Fot. Rafał Korybut-Woroniecki |
Pod koniec wieku całą wyspę otoczono drewnianym wałem wypełnionym piaskiem i gliną. Była to solidna konstrukcja mająca u podstawy kilkanaście metrów szerokości, wysoka na dwa, trzy piętra dzisiejszego domu. Pan grodu oraz możni z jego najbliższego otoczenia rezydowali w tzw. grodzie właściwym w północno-zachodniej części wyspy (rejon ul. św. Marcina). Pozostałą, wschodnią część grodu (tzw. podgrodzie) zajęła zbrojna załoga wraz z rodzinami, o czym świadczą znajdowane tam groty strzał, fragmenty kolczug, pięknie zdobione ostrogi i podkowy. Nie brakowało także uczonych w piśmie - dowodem są rylce do pisania (tzw. stylusy) na płytkach woskowych i okucie księgi. Na podgrodziu zatrzymywali się też kupcy, którzy z pomocą dwuszalkowych wag i ołowianych ciężarków prowadzili wielkie interesy.
![]() |
Fot. Aneta Kaczmarek |
Przeciętny mieszkaniec podgrodzia mieszkał w ekologicznym drewnianym domu. Było to wprawdzie tylko M-1, trochę ciasne (przeciętnie 20 m kw.), ale z podłogą z desek na legarach, podsypaną czystym piaskiem rzecznym, lub z glinianym klepiskiem, dobrze izolującym od wilgoci. Zamiast styropianu do ocieplenia używano mchu i listowia. Palenisko, obudowane drewnianą ramą i wypełnione gliną, ogrzewało i oświetlało izbę. Ciekawe, że w solidnych, dębowych drzwiach właściciel domu montował zamek. Widać już wówczas było kiepsko z wiarą w uczciwość sąsiadów. Notabene, jeśli miał ochotę odwiedzić sąsiada, mógł to uczynić bez obawy utopienia się w błocie - główne ulice wymoszczone były deskami ułożonymi poprzecznie na legarach z belek. Na wymagającą dyskrecji wizytę u sąsiadki przemykał się boczną uliczką (tzw. miedzuchą), wysypaną gałęziami i szczapami drewna.
Zwiedzanie Ostrowa Tumskiego najlepiej zacząć od kościoła św. Marcina, bo jest jedyną ocalałą budowlą dawnego zamku piastowskiego, którego relikty można od kilku lat oglądać w podziemiach klasztoru Sióstr Szkolnych de Notre Dame, przy ul. św. Marcina 12. Budowniczym był książę Bolesław Wysoki, protoplasta Piastów śląskich, wnuk Krzywoustego oraz prawnuk cesarza Henryka IV. Otarł się o wielki świat, pojechał do Palestyny na II wyprawę krzyżową, zwiedził Konstantynopol i Ziemię Świętą. Opowiadano, że w czasie włoskiej wyprawy cesarza Fryderyka Barbarossy walczył w pojedynku pod murami Mediolanu z olbrzymim włoskim rycerzem i go pokonał. We Wrocławiu wzniósł rezydencję na miarę władcy całej Polski, choć był tylko skromnym księciem śląskim z problemami politycznymi.
![]() |
fot. Sylwia Nadolska |
![]() |
Fot. Magdalena Lipień |
W podziemiach klasztoru można obejrzeć m.in. fragmenty XII-wiecznej ceglanej rotundy 18-bocznej o zewnętrznej średnicy 25 m, co jest ewenementem w ówczesnej Europie. Następcy Wysokiego w zamek też inwestowali - ks. Henryk Probus, światowiec wprowadzający na Śląsk kulturę rycerską, kazał przebudować całą rezydencję i wznieść kaplicę pw. św. Marcina, która miała być jego kaplicą grobową. Ale święty ostatecznie został pochowany w kolegiacie św. Krzyża, a jego następcy zaczęli sukcesywnie przekazywać zamek i przyległe tereny w ręce Kościoła.
Książęcą rezydencję rozbierano i budowano dwory kanoników, więc turystom możemy dziś pokazywać tylko kawałki murów i kościół św. Marcina.
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
Ale nie tylko z tego powodu św. Marcin jest ważnym zabytkiem. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. niemieckie władze kościelne przyznały Polakom kościół św. Anny (czyli dziś cerkiew św. św. Cyryla, Metodego i Anny), ale w 1921 r. odebrały go, dając w zamian kościół św. Marcina. To było niezwykłe miejsce. Główny, obok Domu Polskiego, ośrodek życia polskiego we Wrocławiu. Tu można było zdobyć wszystkie praktyczne informacje: gdzie jest konsulat, kiedy odbywają się zebrania Związku Polaków w Niemczech, co się dzieje w kraju. Czasem na mszę przychodził sam konsul lub jego współpracownicy. Tu się zawiązywały przyjaźnie i kojarzyły małżeństwa.
17 września 1939 r. w kościele św. Marcina na Ostrowie Tumskim ks. Józef Sikora odprawił po raz ostatni polskie nabożeństwo w przedwojennym Wrocławiu. Ludzie płakali, śpiewali "Boże, coś Polskę". Zaraz potem hitlerowcy kazali zamknąć świątynię.
W czasie oblężenia Festung Breslau została zniszczona w 80 proc. i dopiero w latach 50. odbudowano ją, choć w zmienionej formie. Po ostatniej renowacji przyciąga oko, tym bardziej że dostała ciekawą oprawę w formie trawiastego labiryntu, ciągnącego się wzdłuż nabrzeża Odry. Przy kościele znajduje się tablica z tekstem tzw. pięciu prawd Polaków w Niemczech, dla upamiętnienia wrocławskiej Polonii.
Prestiż Ostrowa Tumskiego i atrakcyjność tego adresu są zasługą biskupów wrocławskich, którzy rezydują na wyspie od tysiąca lat. W XVI wieku Bartłomiej Stein nazywał Ostrów Tumski "miastem księży", wyliczając, że mieszka ich tam 245, w tym 57 kanoników katedralnych i kolegiackich (od Świętego Krzyża). Przesadzał wprawdzie, bo tylko część członków kapituły rezydowała tu na stałe, ale i tak było to imponujące skupisko dostojników kościelnych.
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
![]() |
Fot. Joanna Sasin |
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
Przez wieki wrocławianie zadawalali się drewnianą przeprawą, ale w 1888 r. zaczęto budować most stalowy na dwóch przęsłach. Konstrukcję wykonano w Hucie Piła w Rudzińcu koło Gliwic i przetransportowano barkami. Montażem i wykończeniem zajęły się najlepsze wrocławskie firmy - zakłady Gustava Ruffera i Gustava Trelenberga. A w 1893 r. do ozdabiania mostu zabrał się trzeci Gustav, rzeźbiarz Grunenberg, który ustawił przy wejściu na przeprawę dwie figury z piaskowca, św. Jadwigi i św. Jana Chrzciciela.
![]() |
Fot. Dagmara Hudyma |
![]() |
Fot. Dagmara Hudyma |
![]() |
Fot. Rafał Korybut-Woroniecki |
![]() |
Fot. Joanna Sasin |
Niestety, te na moście są już elektryczne, ale Ostrów Tumski oświetlają latarnie gazowe. Jest ich prawie sto, pozostają pod opieką dwóch zawodowych latarników. Myją klosze, szybki, wymieniają przepalone siateczki Auera, regulują palniki. W czarnych cylindrach i pelerynach, z długimi tyczkami w rękach wyglądają jak z baśni Andersena. Ma Kraków smoka wawelskiego, Poznań - koziołki, Toruń - pierniki, a Wrocław - latarnika.
![]() |
Fot. Aneta Kaczmarek |
![]() |
Fot. Dagmara Hudyma |
![]() |
Fot. Damian Kociołek |
![]() |
Fot. Paweł Mordkowicz |
Zanim jednak doszło do pojednania, książę wygnał biskupa z Wrocławia, zburzył jego zamek w Nysie i spasał konie zbożem z kościelnych spichlerzy. Ale gdy Tomasz poprosił go na kolanach o przebaczenie, nagle okazał skruchę i na zakończenie sporu kazał wybudować kościół Świętego Krzyża.
Z biskupem Tomaszem poróżniły Henryka Probusa poglądy na temat własności wsi lokowanych przez hierarchów kościelnych na gruntach książęcych oraz (to legenda) stosunek do instytucji małżeństwa.
Otóż książę - wyjątkowo przystojny jak na Piasta - mając lat dwadzieścia kilka zakochał się w uroczej Matyldzie, córce margrabiego brandenburskiego. Odesłał więc swoją aktualną żonę, księżniczkę opolską, do krewnych, ciężko ich przy tym obrażając. Co więcej, ożenił się z Matyldą, łamiąc wszelkie prawa kościelne i opór biskupa. W uczuciach nie był konsekwentny - Matyldę kochał wprawdzie do końca życia („jej ciało wielkich jest rozkoszy skrzynią", twierdził), ale biskupowi Tomaszowi oddał sporne majątki oraz uczynił go wykonawcą swego testamentu.
Kolegiata jest dwupoziomowa. Dolny kościół poświęcono Bartłomiejowi, patronowi domu śląskich Piastów, ale Probus został pochowany w górnym. Niestety, nie było to miejsce wiecznego spoczynku - w 1944 roku wspaniała tumba została wywieziona przez Niemców. Odnalazła się wprawdzie po wojnie, ale pusta. Szczątki księcia spłonęły w 1945 roku w Zakładzie Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie niemieccy uczeni badali germańskość Piasta. Sarkofag natomiast trafił do wrocławskiego Muzeum Narodowego.
Z kolegiatą Świętego Krzyża związanych było wielu sławnych uczonych, np. Mikołaj Kopernik, kanonik scholastyk w latach 1503-1538 oraz wybitny przyrodnik Jan Stanko (był tu proboszczem przed 1466 rokiem), uchodzący za najznakomitszego znawcę flory i fauny w piętnastowiecznej Europie. Słownik lekarski autorstwa Stanki, przechowywany w Bibliotece Kapituły Krakowskiej, zawiera około 20 tys. łacińskich, greckich, niemieckich i polskich nazw roślin, zwierząt, minerałów, lekarstw i instrumentów medycznych. Warto wspomnieć, że odnosił także sukcesy jako praktykujący medyk i wyleczył Długosza z kamicy nerkowej.
Gwoli sprawiedliwości trzeba napisać, że wśród proboszczów Świętego Krzyża bywali osobnicy spod ciemnej gwiazdy, choćby Giovanni Battista Bastiani z Wenecji, który w 1742 roku porzucił macierzysty klasztor i przybył do Prus. Cieszył się ponoć przyjaźnią samego Fryderyka Wielkiego i poczynał sobie z monarchą dość poufale. Zapytany przez króla, czy zechce go przemycić do raju pod połami płaszcza, jeśli św. Piotr zamknie bramy przed heretykiem, odpowiedział: "Z przyjemnością, ale pod warunkiem, że tam na górze będzie się jeszcze bardziej przymykać oczy na przemyt, niż to się czyni w tym kraju". Bastiani nie umartwiał się, lubił obfity stół i inne rozkosze życia, a także władzę. Nadużył jednak w niejasnych okolicznościach zaufania swego protektora i utracił jego łaskę. Podobno po śmierci króla popadł z żałości w chorobliwe obżarstwo i pijaństwo.
I tak miał szczęście. Święty Jan Nepomucen, którego pomnik stoi przed kolegiatą, przypłacił życiem sprzeciw wobec władcy. Na cokole monumentu znalazły się płasko rzeźbione sceny z życia męczennika, który nie chciał królowi czeskiemu Wacławowi IV zdradzić, z jakich grzechów spowiada się jego żona. Po torturach, z wyrwanym językiem, został wrzucony do Wełtawy. Jak twierdzili mieszkańcy Pragi, gdy męczennik tonął, na lustrze wody ukazało się pięć gwiazd. I właśnie w aureoli tych gwiazd stoi dziś Jan Nepomucen na Katedralnej.
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
![]() |
Fot. Justyna Wabińska |
Warto przypomnieć, że pomnik ów zaczęto wznosić w 1730, rok po kanonizacji praskiego duchownego. Był to najokazalszy barokowy monument Wrocławia - zaprojektowany przez Christopha Tauscha, został odkuty przez Urbańskiego, Siegwitza i warsztat kamieniarski Karingera.
Jan Nepomucen, spotykany niemal w każdym mieście i wsi Śląska, czczony był przez lud jako patron chroniący od powodzi i utonięć. Kościół katolicki natomiast uznał go za męczennika tajemnicy spowiedzi i wykorzystywał jego kult w walce religijnej z protestantami, nie uznającymi spowiedzi przed księdzem za sakrament.
Argumentem w dyskusji ideologicznej z protestantami były także kolumny z figurami Maryi, takie jak pomnik stojący przed katedrą. Odkuty z piaskowca, powstał z inicjatywy kapituły katedralnej w 1694 roku. Matka Boska z Dzieciątkiem miażdżąca nogą łeb węża oplatającego kulę ziemską to Maria Immaculata, zwyciężczyni grzechu.
![]() |
Fot. Damian Kociołek |
Kolumna maryjna z Katedralnej wygląda, jakby była ścięta. Dzięki temu zabiegowi nie przesłania widoku głównej świątyni diecezji, której patronuje św. Jan Chrzciciel.
To świadek burzliwych dziejów Wrocławia. Burzona, palona, bombardowana, za każdym razem odradzała się z gruzów. Usuwanie śladów Festung Breslau trwało prawie 70 lat. W 1945 roku była wielką ruiną. Uderzenia pocisków zniszczyły hełmy wież, które spadły na dachy naw, całkowicie je niszcząc. Świątynia obróciła się w kupę gruzów. Ocalały tylko trzy kaplice - Elektorska, św. Elżbiety i Najświętszego Sakramentu oraz część sklepień obejścia chóru i naw bocznych.
"Płonie katedra św. Jana Chrzciciela na Dominsel. Czy Bóg wydał Tunguzowi polecenie, żeby ten ostatniej nocy przed zagładą zniszczył katedrę miasta, Jego przenajświętsze domostwo? (...) Dzwon katedry kołysze się coraz prędzej. Jego dźwięk się zmienia. Może jego spiżowy brąz rozmiękł? Czy serce dzwonu może uderzać w miękki spiż? Czy dzwon spadnie w końcu z okrutnym hukiem do szybu? Czy też stopi się jak wosk i zamieni w potok brązu?" - pisał Hugo Hartung, kronikarz umierającego miasta.
![]() |
Fot. Joanna Sasin |
![]() |
Fot. Joanna Sasin |
![]() |
Fot. Justyna Wabińska |
![]() |
Fot. Paweł Mordkowicz |
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
![]() |
fot. Sylwia Nadolska |
![]() |
Fot. Aneta Kaczmarek |
![]() |
Fot. Dagmara Hudyma |
Wydawało się, że odbudowanie katedry jest niemożliwe. Zaczęto się nawet zastanawiać, czy nie lepiej wznieść nową świątynię, a ruiny zachować jako memento. Albo wyczyścić plac i wznieść nową. Na szczęście ten pomysł zarzucono. Z mozołem rozpoczęto odbudowę.
![]() |
Fot. Magdalena Lipień |
![]() |
Fot. Rafał Korybut-Woroniecki |
![]() |
Fot. Anna Kubera |
![]() |
Fot. Anna Kubera |
![]() |
Fot. Anna Kubera |
![]() |
Fot. Anna Kubera |
![]() |
Fot. Damian Kociołek |
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
Warto zwrócić uwagę na dwa detale zdobiące katedralne mury: XV-wieczną figurę św. Wincentego (po południowej stronie ) i kamienną głowę na ścianie południowej wieży.
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
Wincenty to patron kapituły katedralnej oraz starej i dziwnej legendy. Mówi ona, że jeśli jeden z kanoników kapituły katedralnej miał umrzeć, w dniu świętego Wincentego pojawiały się w katedrze zjawy przedziwne i budzące grozę. Strwożeni świadkowie zaklinali się, że słyszeli bicie w dzwony, modły i śpiewy, choć kościół był pusty. Czasem przez nawę przesuwał się orszak pogrzebowy, a na katafalku pojawiała się trumna. Enderwitz w "Breslauer Sagen und Legenden" twierdził, że po obu stronach chóru wmurowano dwie tablice z łacińskimi napisami, które tę legendę opowiadały.
Z kolei kamienna głowa miała się pojawić w 1632 roku, gdy Wrocław ogarnięty był gorączką wojny trzydziestoletniej, i jest przestrogą dla ojców mających panny na wydaniu.
Żył sobie ongiś we Wrocławiu złotnik, którego jedyna córka zadurzyła się w czeladniku. Ojciec, ceniący nade wszystko ludzi o pełnej sakiewce, wyrzucił biedaka z domu i zabrał się za wybijanie córce z głowy niewczesnego uczucia. Tymczasem młodzian okazał się ze wszech miar zaradny. Uratowany przez zbójców od śmierci głodowej wkradł się w ich łaski. Przez dwa lata łupił z nimi podróżnych, a gdy jego kompanioni zostali wyłapani, zagarnął kosztowności ze zbójeckiego skarbca w Sudetach i wrócił do Wrocławia.
Chcąc zaimponować teściowi, wysypał na stół zawartość worka z biżuterią. Traf chciał, że stary złotnik rozpoznał w jednym z pierścieni własność przyjaciela, niedawno zabitego na drodze. Ponownie więc wyrzucił epuzera z domu. Czeladnik postanowił zemścić się. Podłożył ogień pod dom złotnika, a potem wbiegł na wieżę katedry, żeby przez otwór w murze sycić oczy widokiem ognia i zemstą. Niestety, ogień buchał coraz większy i niebezpiecznie zbliżył się do katedry. Podpalacz chciał uciec, lecz nie mógł. Ściana oplotła jego szyję i poczuł, że zamienia się w kamień. I taki pozostał na wieki, ku przestrodze innym.
Kościół św. Idziego należy już formalnie do placu Katedralnego, choć powszechnie przypisuje się go Katedralnej. Zachowany w pierwotnej formie najstarszy z istniejących kościołów wrocławskich wzniesiony został w latach dwudziestych XIII wieku na polecenia Wiktora, dziekana wrocławskiej kapituły katedralnej. Według tradycji wcześniej na tym miejscu miała stać świątynia ufundowana przez sławnego śląskiego możnowładcę Piotra Włosta.
![]() |
Fot. Joanna Sasin |
![]() |
Fot. Magdalena Lipień |
![]() |
Fot. Rafał Korybut-Woroniecki |
![]() |
Fot. Damian Kociołek |
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
Najwięcej sławy przysporzyła świątyni tzw. Bramka Kluszczana, czyli arkada łącząca kościółek z późnogotyckim budynkiem kapituły.
Legenda mówi, że pewnemu chłopu z Dąbia pod Wrocławiem umarła żona - niewiasta dobra, cnotliwa, a co najważniejsze, znakomita kucharka. Nieutulony w żalu wdowiec opłakiwał więc utratę i towarzyszki życia, i ulubionych klusek śląskich, których nikt nie umiał przyrządzić tak, jak robiła to nieboszczka.
Pewnego razu nasz bohater wybrał się na targ do Wrocławia, a że zgiełk i ciżba wielkiego miasta zmęczyły go okrutnie, więc w drodze powrotnej przysnął na kamieniu przy kościółku św. Idziego. We śnie ujrzał niebo, rozradowane anioły i tylko duszę jego żony martwił smutek męża.
W tym momencie chłop obudził się i ujrzał przed sobą koszyczek z kluskami i wędzoną wieprzowiną, o której walorach smakowych świadczy do dzisiaj obowiązująca nazwa - "królestwo niebieskie". Zabrał się ochoczo do jedzenia, postanawiając zachować jedną kluskę na pamiątkę tego cudownego zdarzenia. Niestety, pragnienie brzucha zwyciężyło pragnienie serca i ostatnia kluska też trafiła na łyżkę. Już-już miał ją połknąć, gdy kluska uniosła się w górę, przywarła do łuku bramki, a potem obróciła się w kamień.
I tak Wrocław zyskał Bramkę Kluszczaną, a smak śląskich klusek stał się legendarny.
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
![]() |
Fot. Sylwia Nadolska |
![]() |
Fot. Ewelina Jagiełło |
Komentarze
Prześlij komentarz